Był to już mój trzeci raz w zawodach Turbacz XC Uphill, tym razem jednak bieg stanowił cześć Pucharu Polski Amatorów PZN.
Linki do relacji z udziału w poprzednich edycjach znajdziesz na końcu tego artykułu.

Turbacz XC Uphill to jedyny w Polsce bieg narciarski tego typu. Trasa o długości 11 kilometrów pokonuje 500 metrów przewyższenia. Dodam, że pierwsze 4 km wznoszą się w górę dość nieznacznie co oznacza, ze to przewyższenie rozkłada się na jeszcze krótszym dystansie.

obraz Turbacz XC
Często ktoś mnie pyta: „ciężkie te zawody?”, „no ale jak to jest, ciężko?”. Zazwyczaj odpowiadam: „ no jest sobie Turbacz, ma około 1300 metrów wysokości i wyłazisz na niego na biegówkach”

obraz Turbacz XC
Trasę zawodów znam bardzo dobrze i miałam przygotowaną strategię podejścia do biegu. Dwa tygodnie przed zawodami zrobiłam bieg testowy i wynik był dla mnie bardzo zadowalający. Poprawiłam czas z zawodów rok temu o 7 minut, a to przecież w dalszym ciągu był trening. Byłam bardzo dobrej myśli.
Niestety na kilka dni przed zawodami nastąpiło fatalne pogorszenie pogody. Odwilż, wiatr i deszcz zniszczyły trasę i skutecznie uniemożliwiały jej ponowne porządne przygotowanie.

W zasadzie wszystko szło jakoś nie po mojej myśli. Kilka dni przed zawodami było dość ciężkie jak chodzi o moje życie osobiste. Ogólnie bardzo źle się czułam, nie dałam rady dobrze trenować i nie mogłam spać. W dzień biegu od rana padało i ogólnie było bardzo przygnębiająco. Dzień zaczęłam rozruchem i dobrym śniadaniem, ale nie było specjalnie lepiej.
Przed startem zrobiłam porządną rozgrzewkę i test nart, ale w dalszym ciągu nie czułam ducha walki. Tuż przed startem zorientowałam się, że nie mam chipa, ale na szczęście zdążyłam jeszcze wrócić się po niego do wypożyczalni (w wypożyczalni Patryk szykował mi narty i właśnie tam został mój chip).
Na zawodach na Turbaczu startuje się w parach interwałowo, czyli co kilka sekund startuje jedna para. Dzięki chipom każdy ma indywidualnie mierzony czas. Miałam w planie start z przodu, ale zagubiony chip sprawił ze startowałam mocno z tyłu. Poskutkowało to tym, że biegłam po bardzo już zniszczonej trasie, a kałuże i miękki śnieg uniemożliwiały wyprzedzanie. Pierwsze 4 kilometry miały iść gładko, były męczarnią i nerwówką,
Kolejna cześć, czyli już konkretny podbieg, nie szła dobrze, ale walczyłam ostro. Starałam się pilnować techniki i konsekwentnie przeć do góry. Narty dobrze trzymały pod górę, niestety okazało się, że nie bardzo chciały jechać w dół. Szybko ogarnęłam sytuację, ale była to kolejna strata czasu. Śnieg był miękki i ciapkowaty, co też utrudniało pokonywanie bardziej płaskich fragmentów.
Do mety dotarłam z czasem 1.21 poprawiając czas z zeszłego roku o 6 minut. Jest to dla mnie ogromny sukces, bo Turbacz XC Uphill to bieg wymagający porządnej wydolności. Technika oczywiście jest niezwykle ważna, ale mocne serducho i płuco na tej trasie robią robotę. Większość stałych uczestników zawodów nie poprawiła wyników z poprzednich lat, mnie się udało! Oczywiście nie ukrywam lekkiego żalu, że ukończyłam bieg na 4 lokacie w kategorii i nie udało mi się stanąć na podium. Trasa na Turbacz, choć wymagająca, jest jedną z moich ulubionych i w końcu to tu spędzam najwiecej czasu na treningach z trenerem, Patrykiem Chudobą.
Tak czy inaczej, kolejne zawody za mną, kolejny postęp zrobiony i lekcja odrobiona. Zdobyłam nowe doświadczenie i spotkałam wspaniałych ludzi. A to właśnie jest najważniejsze 🙂




zobacz relacje z poprzednich edycji:
