Na początek kilka informacji o Armenii
Armenia leży na Południowym Kaukazie i graniczy z Gruzją, Iranem, Azerbejdżanem, azerską enklawą Nachiczewan (Nagorny Karabach) oraz z Turcją. Armenia to kraj w większości górzysty, a jego najwyższy szczyt, Aragats, wznosi się na wysokości ponad 4000 m n.p.m. Armenia nie posiada dostępu do morza, posiada natomiast ogromne jezioro Sevan (największe jezioro Kaukazu), które zajmuje aż 5% powierzchni kraju. Stolicą Armenii jest Erywań (Yerevan), które skupia 1.5 miliona mieszkańców, czyli niemal połowę populacji kraju.


Zapewne mało kto wie, że Armenia jest pierwszym krajem świata, który przyjął Chrześcijaństwo jako religię państwową. Historia Armenii jest długa i bardzo bogata, a legenda i wierzenia mówią iż państwo zostało zapoczątkowane, przez prawnuka Noego, Haika. To dlatego właśnie świętą górą Ormian jest Ararat, góra na której według Biblii spoczęła Arka i która została umieszczona w godle Armenii. Aktualnie Ararat znajduje się na terytorium Turcji, ale widoczny jest prawie z każdego miejsca w Erywaniu i okolicach, przypominając codziennie o smutnej historii Ormian.
Jak przebiegała wyprawa do Armenii?
Dzień pierwszy, okolice Erywania
Już przed wylotem z Warszawy udało mi się spotkać z grupą uczestników naszego wyjazdu; Martą, Robertem, Damianem, Anią i Piotrem. Na lotnisku w Erywaniu, gdzie dotarliśmy z opóźnieniem, czekała na nas liderka wyprawy, Aga, dołączył też kolejny uczestnik, „zagubiony” na lotnisku , Robert 2. W hotelu natomiast reszta ekipy- Ewa, Małgorzata, Radek, Bruno i Magda. Oczywiście wspomną, że organizatorem wyprawy była gruzińska agencja Mountainfreaks, z którą rok temu próbowałam zdobyć Kazbek oraz z którą szczęśliwie dotarłam na Elbrus. Po odpoczynku i śniadaniu, całą grupą ruszyliśmy na pierwsze zwiedzanie i poznawanie Armenii.

Zwiedzanie zaczęliśmy od punktu widokowego i „bramy” w której ukazać się miał Ararat. Dzień był jednak lekko pochmurny i słaba widoczność nie pozwoliła na podziwianie świętej góry Ormian.

Kolejnym punktem programu było odwiedzenie pochodzącego z IV wieku, monastyru Geghard. Miejsce to jest niezwykle piękne, ale największe wrażenie zrobiła na nas kaplica o fantastycznej akustyce. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na koncert chóru. Wrażenie nie do opisania.







Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy była pochodząca z I w n.e świątynia Garni, poświęcona bogowi Słońca- Mitrze. Dzięki splotowi wydarzeń, świątynia dostała szansę i nie została zburzona, jak inne, niechrześcijańskie budowle sakralne.




W trakcie dnia odwiedziliśmy też ormiańską restaurację, gdzie mogliśmy zobaczyć jak wypieka się lawasz, czyli tradycyjny chlebek ormiański.



Po lunchu pojechaliśmy na brzeg największego jeziora Kaukazu- Sevan. Odwiedziliśmy też sąsiadujący z nim klasztor Sevanavank.



Na sam koniec dnia czekała nas jeszcze jedna kulinarno- wizualna przygoda; kolacja z pokazem tradycyjnego tańca, oczywiście pysznym jedzeniem i winem. Kuchnia ormiańska niezwykle przypadła mi do gustu, dlatego myślę, że być może za jakiś czas poświęcę jej osobny wpis.

W miłej i luźnej atmosferze mogliśmy się poznawać, wymieniać spostrzeżenia po pierwszym dniu wycieczki oraz dyskutować kolejne jej etapy, bo oto przed nami było kilka dających wycisk dni w górach.
Dni górskie
Kolejnych pięć dni toczyło się pod znakiem gór. Już na następny dzień po przylocie do Armenii w towarzystwie lokalnej przewodniczki wyruszyliśmy samochodami w w kierunku górskiej, niemal opuszczonej wioski Navchay. Wioska ta znajduje się dość daleko od Erywania, w zasadzie dużo bliżej jest stamtąd do granicy z Azerbejdżanem i Iranem. Przejazd miał nam zająć około 5-6 godzin, ale w praktyce w Armenii wszystko trwa dłużej. Kto był w Gruzji powinien kojarzyć temat, bo Gruzini i Ormianie są pod względem „czasowości” bardzo podobni. W czasie jazdy napotkaliśmy kilka przeszkód, a auto nie do końca chciało współpracować. Były częste przystanki, w zasadzie często według nas kompletnie nie potrzebne. Koszmarny upał i ciasne auta sprawiały, że jazda dłużyła się w nieskończoność. Na szczęście widoki po drodze były bajkowe i zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do miejsca, gdzie wrzuciliśmy na plecy nasze plecaki i piechotą wyruszyliśmy do górskiej bazy.




Po dotarciu do obozu rozłożyliśmy namioty i rozpoczęliśmy klasyczne procedury górskie- gotowanie wody, szykowanie posiłków i odpoczynek przed akcją górską. Niestety po raz kolejny strona ormiańska okazała się niesłowna i pojawiły się pewne rozbieżności dotyczące przygotowania bazy, ale kto nie ogarnie jak nie my? Wszystko się dobrze ułożyło i następnego dnia mogliśmy wyruszyć na szczyt.

Kolejny dzień był poświęcony wejściu na szczyt Khustup (3206 m n.p.m). Opisy wejść na szczyty umieszczę w osobnym poście. Tutaj napiszę tyle, że wszystko przebiegło sprawnie i po kilku godzinach siedzieliśmy już w naszych namiotach.

W trakcie naszej nieobecności obóz rozrósł się diametralnie co nie do końca było nam na rękę. Zespoły, które do nas dołączyły, niestety nie zachowywały się w porządku co pozostawiło lekki niesmak. Pocieszeniem było samo zdobycie szczytu i miła wieczorna posiadówka, która błyskawicznie zintegrowała naszą grupę 🙂


Trzeciego dnia złożyliśmy nasz obóz i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Erywania. Droga w dół z uwagi na koszmarny upał była ciężka i męcząca. Czekała nas też długa jazda samochodem. W nagrodę postanowiliśmy się zatrzymać i odwiedzić malowniczo położony klasztor Tatev oraz przejechać się kolejką linową o najdłuższej na świecie trasie.







Przejazd kolejką był strzałem w dziesiątkę. Widoki z góry były o niebo lepsze niż przez szybę samochodu (normalnie wąwóz pokonuje się autem, krętą drogą na jego zboczach), a i sama przejażdżka dawała dużo frajdy.
Do hotelu przyjechaliśmy bardzo późno i cała ekipa była porządnie wykończona. Szybki prysznic (dzięki Bogu była woda, bo na Kaukazie to nie jest oczywiste) i w świeżych, nie-górskich ciuszkach ruszyliśmy na kolejne spotkanie z ormiańską kuchnią.

Kolejny, piąty dzień wyjazdu to jednocześnie czwarty dzień górach. Tym razem naszym celem był Azhdahak (3597 m n.p.m). Spakowani na wyprawę ruszyliśmy spod hotelu na prawdziwy armeński offroad. Autami porządnie rzucało co dla niektórych było dużym wyzwaniem. Obyło się jednak bez większych problemów 😉 Po drodze podziwialiśmy fantastyczne górskie widoki, stada owiec, koni i krów oraz charakterystyczne osady pasterskie. Sam trekking tego dnia nie był ani trudny, ani wybitnie męczący co chyba wszystkich nas bardzo ucieszyło, szczególnie, że Azhdahak to naprawdę piękna góra.




Po powrocie do Erywania kolejna powtórka z poprzedniego wieczoru- prysznic, kilka minut odpoczynku, wspólna kolacja, pakowanie na następny dzień i do spania. Dla odmiany udaliśmy się do restauracji libańsko- turecko- ormiańskiej i to był strzał w 10! Ale o tym, jak wspominałam, w innym poście, a teraz wróćmy do programu.
Przedostatni dzień wyprawy miał być najtrudniejszy, ale faktycznie jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka.

Piąty dzień górski poświęcony był wyjściu na najwyższą górę Armenii, Aragats. Aragats to wygasły wulkan, którego olbrzymi masyw uwieńczony jest 4 wierzchołkami. Góra słynie z niepogody i burz, dlatego aby bezpiecznie zrealizować cel wyjechaliśmy z hotelu o 5 rano. Na wierzchołek południowy o wysokości ok 3900 m n.p.m prowadzi trekkingowa trasa, którą pokonaliśmy w niecałe 3 godziny. Trasa na wierzchołek główny jest o wiele dłuższa gdyż wymaga przejścia przez krater. Nie wszyscy z nas zdecydowali się na dalszą wyprawę. Ja dotarłam do wierzchołka głównego i powiem Wam, że była to całkiem porządna wyrypa. Grupa zmęczona kilkudniowym trekkingiem, upałem, podróżą i niestety, jak to bywa w dalekich krajach, problemami z układem pokarmowym dostała od Aragatsu porządnie w kość. Opowiadania znowu dużo, więc dostaniecie ode mnie specjalny post dedykowany akcji górskiej na wszystkich trzech szczytach, które odwiedziłam (w zasadzie czterech, bo przecież na Aragatsie wylazłam na dwa).


W drodze powrotnej nie udało się nam umknąć przed burzą i gradem, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze i tego dnia również świętowaliśmy zdobycie szczytu z ormiańską kuchnią i pysznym winem.
Ostatni dzień, zwiedzamy Erywań


Ostatni dzień mogliśmy już na spokojnie poświęcić na zwiedzanie Erywania. Na początku udaliśmy się na bazar, gdzie można kupić typowe dla Armenii suszone owoce, przyprawy oraz ziołowe herbatki (macierzanka, mięta, róża). Wybraliśmy się też na bazar z pamiątkami.




Kolejnym miejsce, które odwiedziliśmy były tzw Kaskady i przepiękne Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Z najwyższego tarasu muzeum rozciąga się wspaniała panorama całego miasta. Aby dostać się na szczyt Kaskad trzeba w palącym słońcu przejść ponad 500 schodów… ale na szczęście w klimatyzowanych pomieszczeniach muzeum znajdują się schody ruchome łączące poszczególne kondygnacje. Zgadnijcie z której opcji skorzystałam.








Po Muzeum Sztuki Nowoczesnej przyszła chwila na poznanie najsmutniejszej części historii Ormian w Muzeum Ludobójstwa. Prześladowanie Ormian jest bardzo mało znane i przez świat uznane stosunkowo niedawno. To tragiczna i ciemna strona historii Ormian, nie ma słów aby opisać to co zobaczyliśmy w Muzeum. Uważam, że choć smutne i przytłaczające, jest to obowiązkowe miejsce do odwiedzenia jeżeli jest się w Armenii po raz pierwszy. Tym bardziej dla nas, Polaków, gdyż to co spotkało Ormian bardzo przypomina nasze tragiczne losy podczas II Wojny Światowej.


Po wyjściu z Muzeum mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie, mogliśmy odpocząć i posilić się przed dalszą drogą. Następnie przejechaliśmy do fabryki słynnej brandy- Ararat. Tam mogliśmy poznać tajniki jej produkcji oraz udać się na degustację trunków. Choć osobiście nie przepadam za takim alkoholem to sama wizyta w fabryce była dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem.







Po zakończonym zwiedzaniu mieliśmy standardową chwilę dla siebie po której udaliśmy się na ostatnią wspólną kolację. Tej kolacji też towarzyszyły tradycyjne śpiewy ormiańskiego zespołu, a przepyszne dania po raz kolejny podbiły nasze podniebienia i serca.
Po intensywnym tygodniu pożegnaliśmy Armenię, siebie nawzajem i udaliśmy się do Polski.
……………………………………………………………………………………………………………………………………………
Informacje praktyczne
Organizator: Mountainfreaks
Czas trwania: 7 dni (5 dni górskich)
Koszt: info na stronie organizatora + przeloty (ok. 2000 zł)+ środki na własny użytek (Kwota w zależności od tego co chcemy kupować na miejscu. W cenę wyjazdu wliczone są śniadania, 1 lunch, kolacje, przejazdy i wstępy. Sami musieliśmy zapłacić sobie za przekąski w góry i do obozu)
Woda: w Armenii woda w kranie oraz źródełkach jest zdatna do picia, nie polecam tego jednak z uwagi na obcą dla nas florę bakteryjną. Osobiście zalecam picie wody butelkowanej
Pogoda: w Armenii jest bardzo gorąco. W zasadzie większość trekkingów na góry powyżej 3000 m robiłam w krótkich spodenkach, więcej ubrań zakładałam na sam szczyt. W Erywaniu upały nie dają nam, Europejczykom, normalnie funkcjonować
Język: ormiański jest niepodobny do niczego 😛 Natomiast można się w zasadzie wszędzie porozumieć po rosyjsku, chyba każdy zna tutaj rosyjski na bardzo wysokim poziomie. W „strefach” turystycznych można też porozumieć się po angielsku.
Kasa, kasa: waluta w Armenii to Dram (AMD), 1 PLN= 125 AMD . Osobiście nie lubię wożenia gotówki. Oczywiście dla bezpieczeństwa miałam przy sobie trochę Euro, ale zazwyczaj po prostu wypłacam pieniądze w bankomacie. Dobrze sprawdzić koszty transakcji w swoim banku przed wyjazdem. Pamiętajmy o tym, że może być nam ciężko w takich krajach wymienić Złotówki. Kończy się to tym, że w Polsce wymieniamy Złotówki na Euro lub Dolary, potem Euro/Dolary na właściwą walutę. Obawiamy się prowizji w bankomacie, a finalnie płacimy dużo za przewalutowanie w kantorze.
Roaming/Internet: połączenia i przesył danych to zapewne majątek! W hotelu było dostępne wifi, ale nauczona doświadczeniem zakupiłam armeńską kartę prepaid (koszt ok. 40 zł) Dzięki temu mogłam swobodnie korzystać z Internetu przez cały tydzień.
Strój w obiektach sakralnych: Należy zasłaniać ramiona, kolana oraz włosy. Dobrze aby kobiety jadąc do takich miejsc jak klasztory miały ze sobą chustę, którą można się okryć. W bardziej restrykcyjnych miejscach przy wejściu do monastyru otrzymuje się specjalny strój.
Wiza: na wyjazd turystyczny do Armenii nie potrzebna jest żadna wiza ani pozwolenie, należy jedynie mieć ze sobą paszport ważny przez min. 6 miesięcy (dowód osobisty nie uprawnia nas do przekroczenia granicy Armenii). UWAGA: granica lądowa z Turcją oraz Azerbejdżanem jest zamknięta. Możemy pomiędzy tymi państwami podróżować lotniczo, ale wynajem auta i przejazd jest niemożliwy.